Cena | 35.00 zł |
Czas realizacji zamówienia: 7 - 10 dni Ocena: |
|
Autor | Pedro Lemebel |
Tytuł | Drżę o ciebie matadorze |
Tłumaczenie | Tomasz Pindel |
Stron | 208 |
Okładka | miękka |
Wydawnictwo | Claroscuro |
Rok wydania | 2020 |
|
Santiago – stolica Chile, rok 1986. Młody bojownik Frontu Patriotycznego, Carlos, wplata w przygotowania do zamachu zakochanego w nim, znacznie starszego, nie interesującego się polityką mężczyznę, który obecnie się utrzymuje z robótek krawieckich dla ludzi z establishmentu reżimu Pinocheta. "Ciotuchna" jest hafciarką, nostalgiczną śpiewaczką żyjącą w dzielnicy biedy. Kiedy w jej życiu pojawia się piękny Carlos, postanawia mu pomóc. Razem z polityką, w życiu "Ciotuchny" pojawia się miłość do młodego i przystojnego rewolucjonisty, który chce uwolnić kraj od krwawego dyktatora Augusto Pinocheta i jego junty. Na podstawie tej książki powstał znakomity film, a powieść to bez wątpienia jedno z literackich wydarzeń!
Carlos był tylko dla niej, jego uśmiech, jego bielutkie zęby, jego soczyste usta wgryzające się w kurczaka, jego długie i seksualne palce obłupiające skorupkę z jajka na twardo. Jego krocze wygięte w pozie młodego jeźdźca dosiadającego głazu, żylaste i elastyczne ciało, kiedy zdjął pulower, kiedy rozłożył się do opalania, tak blisko niej; starej i żałosnej cioty, pozującej z boku, z półprofilu, w przysiadzie, ze ściśniętymi udami, żeby wyimaginowana bryza nie poderwała jej równie wyimaginowanej spódnicy. Tak właśnie, spokojna i wyprostowana jak Kleopatra przy Marku Antoniuszu. Jak Salome udrapowana welonami przed Janem Chrzcicielem. Bezsprzecznie centralna postać tej andyjskiej scenerii podtrzymująca swą sztywną pozycją sielankowy nastrój chwili. Scalająca swą teatralną pozą wszystkie znikające punkty obrazu. Zamrażała ten moment, żeby pamietać go w przyszłości, żeby masturbować się tym ulotnym wspomnieniem zatrzymanym w przelocie ptaka, w lękliwym krzyku tego ptaka, trzepocie jego skrzydeł spłoszonych łoskotem helikoptera, w przeraźliwym wyciu syren wyjących z oddali, eskortujących nadciągający drogą prezydencki orszak.
*
Ten jakże upragniony mięsień śpiącego niewinnie Carlosa, który czasem tylko poruszał się w reakcji na jakże delikatne muśnięcia pogrążonego w letargu członka. W jej pomylonej głowie cioty nie było miejsca na poczucie winy, to była ceremonia miłości wyzwalająca ową mumię z bandaży. Z nieskończoną słodyczą wsunęła dłoń między jego brzuch a gumkę slipów, by wreszcie chwycić niczym porcelanę to ciepłe ciało drzemiącego maleństwa. Ledwie ukołysała je w dłoni i wydobyła na wątłe światło pomieszczenia, gdy nagle rozwinęło się na całą swą wężową boa-długość, jakby wyskoczywszy z worka, rozpuściło się niczym pejcz. Rozmiary z nawiązką przekraczały wyobrażenia; choć wąż sflaczały, stwór jawił się krzepko niczym wojenne trofeum, gruby paluch pozbawiony paznokcia i głośno domagający się ust, które objęłyby jego purpurową żołądź. I Ciotuchna tak właśnie postąpiła, wyjęła sztuczną szczękę, nawilżyła wargi śliną, żeby gładko wsunąć to wahadło, które uderzyło w jej puste dziąsła. Poczuła, że w wilgotnej jamie ust zaczyna się taplać, ruszać, przebudzać, wijąc się z wdzięcznością pod naporem trącego języka. To ofiara miłości, myślała, słysząc przyspieszony oddech Carlosa wydobywający się spod etylowej nieświadomości. (…) Kobiety się na tym nie znają, stwierdziła, one po prostu ciumkają, podczas gdy geje tworzą roztańczone hafty w prawdziwej symfonii obciągania. Kobiety po prostu ssą, a ciotka-złotousta najpierw owiewa miejsce swoich zabiegów subtelnym tchnieniem. Najpierw oddaje się degustacji, a potem wygrywa swe lityczne trele na owym cielesnym mikrofonie, okazującym się narzędziem istnie radiofonicznych libacji. To jak śpiewanie, to jak odgrywanie dla Carlosa miłosnego hymnu, i to prosto do serca. Carlos, tak pijany i pogrążony we śnie, nigdy nie dowie się o tym najlepszym prezencie, jaki dostał na urodziny.